sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdzial III "Prosze, uratuj mnie."

          -Nie masz potrzeby by do nich dołączyć. Wygadaj się mi kochanie. Jak oni zmarli? Wiem, że to ciężki temat, ale teraz tego potrzebujesz: rozmowy i kogoś przy tobie. - starałam się jakoś zacząć rozmowę i zamknęłam Nicole w swoich ramionach. Wyjęłam telefon i znowu napisałam do Joey'a:

Do: Joey
"Znalazłam ją, cała i zdrowa. :)"

Od: Joey
"Uff.. Wreszcie chwila odpoczynku. ;)"

          -Więc kochanie? Co ci leży na serduchu?
          -Jestem rozdarta. Gdy oni zginęli cały mój świat się zawalił a Ashton zamiast go odbudować jeszcze pogorszył sprawę. Rodzice zmarli dokładnie 15 miesięcy temu chcąc odwiedzić mnie w akademiku. Zostało im dokładnie cztery ulice ale pech chciał że wpadli w poślizg. Oboje umarli na miejscu zostawiając mnie samą bez prawa do ich majątku. Dopóki mój ex nie oddał mnie Harry'emu mieszkałam w akademiku. Nie miałam gdzie wyjechać na święta, nikt mnie nie odwiedzał. Byłam tylko ja i moje blizny.
          -Kochanie... Poradzisz sobie, nie przejmuj się ja ci pomogę. - pocieszałam Nicole z całych sił, ale słowa, które do niej kierowałam zdawały się ulatniać. Nie słyszała ich. Była pogrążona w swoim płaczu i uporczywych myślach, które nie chciały zniknąć.
          -Nie mogę wiecznie żyć na cudzą rękę. Muszę zacząć radzić sobie samemu, albo się poddać. - westchnęła.
          -Nie możesz poddać się bez walki. Bądź silna i pokaż wszystkim, że jesteś czegoś warta. Pokaż to swoim rodzicom. Niech będą z ciebie dumni. Jesteś zwycięzcą! - krzyknęłam, dając jej namiastkę siły, która, miejmy nadzieję zapoczątkuje jej nowe życie.
          -Masz rację, ale to za trudne... - szepnęła.
          -Nie szkodzi, poradzisz sobie, ale najpierw obiecaj mi, że więcej nie będziesz się ciąć.
          -Nie...
          -Obiecaj! - krzyknęłam stanowczo.
          -D-dobrze. - głos jej się załamał. Mam nadzieję, że dotrzyma obietnicy.
          -Ok, to gdzie teraz idziemy? Co powiesz na McDonald? Jest całodobowy. - powiedziałam prawie natychmiastowo łagodniejąc. Tak, mam zmienne humory, ale jak prawie każda kobieta!
          -Jeju, jak ja dawno nie jadłam fast-fooda. Jak ja dawno jadłam cokolwiek co ma jakiś smak. Louis, przyjaciel Stylesa serwował nam same papki marchewkowe albo ziemniaczane, ugh, aż mnie ciarki przechodzą. - powiedziała z lekko roześmianym głosem. - Niestety, nie mam przy sobie żadnych pieniędzy.
          -Zapłacę za ciebie, zjedz chociaż jeden posiłek.
          -Nie, nie trzeba, naprawdę. - próbowała się tłumaczyć, jest bardzo honorową i samodzielną dziewczyną może zrobić wiele.
          -Chodź, nie pierdol. - rozkazałam i pociągnęłam ją za rękę w kierunku najbliższego maka.

***

Nicole's Pov:

          Byłyśmy już niedaleko restauracji na jakimś parkingu niedaleko starego bloku. Ulice były puste a wszystko co nas otaczało to głucha cisza i ciemność. Nagle poczułam, że ktoś mnie łapie za rękę. Lekko spanikowałam, ale pomyślałam, że to tylko Olivia. Potem jednak ktoś mnie za nią szarpnął, upadłam na ziemię, zasłoniono mi usta i pociągnięto w krzaki. Płakałam i próbowałam krzyczeć. Gdzie Chachi?
Potem usłyszałam strzały i poczułam niesamowity ból. Ktoś przestrzelił mi ramię. Łzy leciały mi już ciurkiem po policzkach. Było ich więcej niż gdy pierwszy raz poszłam na koncert Little Mix.
          Padł kolejny strzał. Cholera, co jeśli Chachi już nie żyje? Co ten facet ze mną zrobi? Wyjdę z tego cało? Co się w ogóle tu dzieje? Usłyszałam kroki. Ktoś biegł w naszą stronę. Kolejny? Boję się. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Jak mogłam myśleć o samobójstwo. To był by najgorszy błąd, teraz tylko mogę modlić się o życie.
Kroki były coraz głośniejsze. Usłyszałam szum liści i trzask gałęzi. Huk. Coś szybko przeleciało mi nad głową i poczułam jak gość, który mnie trzyma rozluźnia uścisk. Wreszcie wydostaje się z jego objęcia, patrzę w górę. To Chachi. Patrzę w dół. Facet leży nieprzytomny w kałuży krwi.
          -Co się dzieje? - wysapałam przez łzy jak najciszej starając się mówić wyraźnie.
          -Nie czas na pytania, chodź za mną, szybko! - rozkazała a ja posłusznie się jej podporządkowałam.
          Pobiegłyśmy w stronę jakiegoś magazynu. Weszłyśmy do środka i zamknęłyśmy drzwi na kłódkę. Gonzales opatrzyła mnie kawałkiem materiału hamując trochę płynącą krew. Otworzyła drzwi prowadzące do podziemi. Zeszła w dół i zawołała mnie. Korytarz, którym zmuszona byłam wędrować przez następne pół godziny był ciemny i oświetlały go pojedyncze żarówki zwisające z sufitu. Szłyśmy tak około dwóch kilometrów. Byłam strasznie zmęczona a ból przechodził przez całe moje ciało. W końcu zobaczyłam schody które jak mam nadzieję prowadzą na powierzchnię. Na szczęście miałam rację. Stałyśmy dokładnie przed tym samym blokiem z którego wybiegłam by spotkać się z rodzicami.
          Gonzales poprowadziła mnie do środka i kazała położyć się na kanapie. Poszła do kuchni i wróciła z tabletkami przeciwbólowymi, apteczką i szklanką wody. Dlaczego po prostu nie wezwie jebanej karetki?!
Z apteczki wyjęła bandaże, pincetę i płyn odkażający. Odkaziła moją ranę co strasznie piekło. Syczałam z bólu i próbowałam nie zemdleć. Starałam się nie patrzeć w stronę "operacji", ale i tak po jakimś czasie straciłam przytomność.

1 komentarz:

  1. Jesteś po prostu genialna! Omg asdfghjkl.Troszkę dziwnie mi się czyta wiedząc ze jestem główną bohaterką ale z drugiej strony to świetne bo kiedy czytam straszne się wczuwam! Rozdział jest taki świetny ze nie mogę haha tylko dlaczego skończyłaś w takim momencie? :c Czekam na następny z niecierpliwiwością <3 życzę weny i wszystkiego co potrzebujesz c:

    OdpowiedzUsuń